19kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Wyjście „Koulitsy” - prolog

00-DSC 0346-nb

Tym razem z holownikami jakoś mi nie chciało wyjść. Kwietniowa wyprawa na „Herosie”, kiedy prosto z pokładu śledziłem na żywo holowanie „Ceony Amazon”, roznieciła we mnie oczekiwania i miałem teraz nieprzepartą ochotę na więcej. Ale sierpień stał praktycznie całkowicie pod znakiem żaglowców, przybyłych na zlot do Gdyni. W sumie więc zajrzałem do WUŻu zdecydowanie za późno, dopiero na kilka dni przed moim z Gdyni „odlotem”.

Spotkałem się tam ze wspaniałym, ciepłym przyjęciem, z dyspozytorami WUŻu byłem więc w ciągłym kontakcie, bombardując ich telefonami ( co znosili dzielnie, za co im bardzo dziękuję), ale stale coś stawało nam na przeszkodzie. A to "działo się" tylko w nocy albo przed świtem, kiedy nie bylo warunków do fotografowania, a to terminy się przesuwały w nieskończoność, a to nie było akurat nic ciekawego, tylko statki małe, które albo nie wymagają holownika w ogóle, albo co najwyżej jeden. A my (piszę my, bo zaraziłem chyba moim chciejstwem wszystkich dyspozytorów) chcieliśmy znaleźć coś większego, coś bardziej spektakularnego, jakąś akcję, w której uczestniczyły by dwa, a najlepiej i trzy holowniki!

Na dodatek „moim” miał być koniecznie „Centaur II”, bo „Herosa” przecież poznałem już wiosną. Jak widzicie, problemów bez liku. Wyglądało na to, że trzeba będzie pogodzić się z myślą, że tym razem nic z tego, kiedy nagle los się do mnie uśmiechnął.

W czwartek, 21 sierpnia, późnym wieczorem otrzymałem oto telefon z WUŻu – jutro rano będzie wychodził duży statek, mogę zamustrować. O 10:00 mam być przy kei pod burtą „Centaura”. Fantastycznie! Z podniecenia prawie spać nie mogłem.

Do portu pojechałem trochę wcześniej, nie za dużo, ale też nie za mało, żeby nie zrobić złego wrażenia. Na bramce przy Nabrzeżu Rotterdamskim byłem kwadrans przed dziesiątą, dość czasu, by powolutku podejść do stojącego przy nabrzeżu „Centaura”

Ale co to? Z punktu zauważyłem, że coś jest nie tak. „Centaura” nie było! Nie było też „Herosa”, a „Fairplay IV” właśnie odchodził od nabrzeża i ruszał w głąb Basenu Piłsudskiego. Coś musiało się zmienić, poprzesuwać w czasie i holowniki poszły wcześniej do roboty, a mnie nikt nie zdążył powiadomić! Zrozpaczony złapałem za telefon i wykręciłem numer dyspozytora, nie wiedząc nawet, co miałbym mu powiedzieć. No bo - „stoję właśnie na brzegu i patrzę, jak odpływają mi holowniki!” - to przecież idiotyczne. Co on za to może? Tak się zdarza i już! Poza tym – kim ja jestem, żeby się akurat mną przejmować? Ot, facet z aparatem, jedynie przeszkadzający przy pracy. Ale dzwonię, co tam, może się chociaż dowiem, co się stało?

I bardzo dobrze, że tak zrobiłem! Dyspozytor przeprosił mniie, ale sprawy się pogmatwały i nie było czasu, by mnie uprzedzić. Spóźnił się oto wchodzący do portu masowiec „Tiare”, który trzeba było podstawić pod elewator w Bałtyckim Terminalu Zbożowym przy Nabrzeżu Indyjskim. Holowniki były teraz właśnie przy nim i śpieszyły się, bo po przeciwnej stronie basenu, przy Polskim, czekał już na nie niecierpliwie gotowy do wyjścia grecki olbrzym „Koulitsa”. Właśnie ten w zamierzeniu „mój”, do którego ruszyć miałem na pokładzie „Centaura”.

I, nie uwierzycie, stała się rzecz niesłychana, dyspozytor wczuł się chyba w moje nieszczęście i przekazał wiadomość na „Centaura”, by ten zabrał mnie z nabrzeża, zanim podejdzie do „Koulitsy”. Miałem więc kilkanaście minut na dotarcie przed dziób olbrzyma i wejście na zakotwiczony tam ponton, z którego zdjąć mnie miał holownik. Nie potrafię powiedzieć, jak wielka była (i nadal jest) moja wdzięczność i może dobrze, że dyspozytora nie było przy mnie, bo pewnie rzuciłbym mu się na szyję i wyściskał. W ten sposób jednak zaoszczędziłem mu wstydu. Zresztą, nie było czasu na uczucia, musiałem śpieszyć, by zdążyć na wyznaczone miejsce. Dopiero biegnąc świńskim truchtem, robiąc jeszcze po drodze zdjęcia, poczułem, że nabrzeża w gdyńskim porcie są długie! Ogólna ich długość wynosi 17.700 metrów, z czego ponad 11.000 przeznaczonych jest do operacji przeładunkowych. Ja musialem przetruchtać „tylko” niecały kilometr, ale i tak się zdyszałem (Polskie liczy w sumie 1121 metrow, to najdluższe nabrzeze w porcie). Ale nie narzekam, po drodze minąłem „Arcturusa”, wielki masowiec pod banderą cypryjską, a widok na pracujące holowniki był wspaniały. Miałem nadzieję, że robione na chybcika zdjęcia będą choć w części tak ciekawe, jak to, co działo się przed moimi oczami.

Najpiękniejszy jednak moment przyszedł, kiedy „Tiare” zacumowała wreszcie "na mocno", a holowniki obróciły się, aby przemierzyć 242 metry, dzielące je od jednego „klienta” do drugiego (troszkę oczywiście przesadziłem, tyle wynosi bowiem cała szerokość basenu, a ja pominąłem zgrabnie szerokość obu statków. A wynosi ona, bagatela, 65 m z hakiem. Cóż, 242 metry jakoś lepiej brzmią).

„Centaur II” zboczył nieco z linii i wziął oto kurs prosto na mnie, stojącego na pontonie z rozdziawioną gębą i nie wierzącemu własnemu szczęściu. Podszedł zgrabnie prawą burtą i, widząc mnie nadal stojącego jak kołek, poprosił przez megafon, bym raczył wejść na burtę. I wiecie co? Dopiero wtedy zglupialem na dobre. Rzadko holowniki mówią do mnie przez tubę! Trzeba więc było zaproszenie ponowić , bym się wreszcie ruszył i przeskoczył na poklad „Centaura”. I dopiero wtedy doszło do mnie, że i co się do mnie mówi.

Dalej wszystko potoczyło się w tempie...

...ale to następna historia, choćby tylko z racji ogromu zdjęć, którymi Was zarzucę!

© Antoni Dubowicz 2014

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: